Wspomnienia pani Ewy Wojtyszko (rękopis w archiwum szkolnym)- bibliotekarki, nauczycielki Szkoły Powszechnej w Zerzeniu - prywatnie żony Wacława Wojtyszki - również nauczyciela tejże szkoły.
Wspomnienie byłej nauczycielki
W Zerzniu pracowałam w latach 1947-1950. Nikt z ówczesnego grona pedagogicznego już nie żyje, a być może osoby, które są emocjonalnie związane ze szkołą (sami do niej uczęszczali lub ich rodzice czy krewni) zechcą usłyszeć kilka wspomnień starej nauczycielki.
Czasy nie były ciekawe. Skończyła się wprawdzie okupacja hitlerowska, ale upadło Powstanie Warszawskie, a nastała tak zwana „władza ludowa” – wiadomo, nie do śmiechu.
Bieda, głód, więzienia przepełnione. Lekcje odbywały się w baraku odbudowanym własnymi siłami i kosztem obywateli przy pomocy wójta gminy Wawer śp. Stanisława Krupki. To najszlachetniejszy i najmądrzejszy Człowiek, który życiem swoim dowiódł, że można być uczciwym i pożytecznym, współpracując nawet z najgorszą władzą. Mąż mój, Wacław Wojtyszko, wrócił z więzienia 15 IV 1947 r. schorowany i prawie niedołężny po torturach.
Trochę odpoczął, ale wkrótce zaczął pracować. Zespół nauczycieli był zgrany, dzieci chętne do nauki. Urządzaliśmy apele, przedstawienia, prelekcje dla rodziców. Jeśli potrzebna była duża sala, wyjmowało się ze ściany deski, dzielące ja na co dzień.
Ważnym elementem nauki było wychowanie patriotyczne. Program przewidywał oczywiście „wychowanie obywatelskie” (może to się inaczej wtedy nazywało). Chodziło o to, aby dzieci poznały wielkość „wielkiego brata”, no i szeroko pojęta organizację państwa – Polski Ludowej. Na ścianach wisiały portrety dostojników państwowych.
Poszła fama, że będzie wizytacja w szkole. Któregoś dnia wchodzę do II klasy, wskazuje na portret Rokossowskiego i pytam: „dzieci, czy wiecie, kto to?”. Podnosi rączkę chłopiec, któremu nieczęsto się to zdarzało. Uradowana mówię: „Powiedz, Franek”. A on zadowolony z siebie: „O, Rusek”. No i wygrał dom i rodzina, w której się pewnie rozmawiało na te tematy. A pani w szkole? Nieważne.
Dzieci uwielbiały lekcje z Wacławem, moim mężem. Tak się złożyło, że właśnie zastępował mnie przez kilka lekcji wychowania obywatelskiego w klasie siódmej. Wreszcie po kilku tygodniach idę do mojej klasy i rzucam niefrasobliwe pytanie: „Czego was pan nauczył?”.
„Proszę pani, pan opowiadał nam o walkach Polaków z Niemcami i o bolszewikach, i o tym, kto siedzi w więzieniu…”
Trochę się zmartwiłam, bo zbliżała się wizytacja. Ale wybrałam najważniejsze elementy z „ustrojowych mądrości”, dzieci zapisały i w ciągu tygodnia nawet te najmniej zdolne recytowały na pamięć.
No i przyjechał pan wizytator. Ale wtedy mój mąż już nie żył. Wizytator najpierw zapytał w II klasie: „Jaki mamy ustrój?. Dzieci odpowiadały: socjalistyczny, komunistyczny, demokratyczny…Pytanie powtórzył w klasie III, V, VII … Otrzymał mniej więcej podobne odpowiedzi. Były złe.
Na konferencji powizytacyjnej zostałam pouczona, że mamy ustrój „dyktatury proletariatu”. Na a jestem żadną nauczycielką, skoro nie umiem wychowywać dzieci w prawdziwie patriotycznym duchu. To były ostatnie dni roku szkolnego. Po wakacjach nie wróciłam do pracy w szkole. Dopiero po 10 latach podjęłam nauczanie, ale w innej placówce.
Jeszcze na chwilę wrócę do pracy w Zerzniu. Największym zmartwieniem był brak podręczników i książek do lektury. W małej szafce w „gabinecie” kierownika szkoły (nie mieliśmy nawet pokoju nauczycielskiego) układałam około stu mocno zniszczonych książek. Na dużej przerwie dzieci przenosiły je do klasy i następowała wymiana. Potem nawiązałam kontakt z biblioteką publiczną w Wawrze i co dwa tygodnie przyjeżdżał samochód i wymieniał komplet. To były książki nie tylko dla uczniów, ale i dla dorosłych. Raz w tygodniu, wieczorem, przychodzili rodzice, mieli okazję wymienić książkę, czasem wysłuchać referatu na temat wychowania dzieci, dowiedzieć się o postępach własnych pociech albo obejrzeć scenki aktorskie przygotowane z udziałem uczniów.
Ewa Wojtyszko